Jak Święty Mikołaj rozwozi prezenty?
Pandemia mocno pokrzyżowała nam plany imprezowe. Koncert czy spektakl można przełożyć lub odwołać, ale nie Spotkania z Mikołajem! Nie mogliśmy zaprosić dzieci do MOKu, dlatego zrodził się pomysł, aby Mikołaj odwiedził dzieciaki w ich domach. W specjalnym MOKołajkowym busie z toną prezentów na pace, Mikołaj wraz ze swoją wesołą drużyną przez dwa dni przemierzał całe Wojkowice, żeby dotrzeć do wszystkich maluchów. Nie było to łatwe zadanie, ale patrząc na radość nie tylko tych najmłodszych ale całych rodzin zostało ono wykonane bezbłędnie. To był naprawdę szalony weekend. Ale pełen pozytywnych emocji i mnóstwem uśmiechu. Wyjątkowe czasy wymagają wyjątkowej kreatywności, a współpraca Miejskiego Ośrodka Kultury, Miasta Wojkowice oraz Spółki Wojkowickie Wody sprawiła, ze ten dzień na długo został zapamiętany.
Akcja spotkała sie z ogromnym zainteresowaniem i zrodziły się po niej niezwykłe historie, a to jedna z nich:
Wydało się! Mikołaj wcale nie jeździ saniami i mamy na to niezbite dowody! Wiec te wszystkie wierszyki “jedzie Mikołaj, jedzie saniami, wielki ma wór z prezentami” to wielka ściema! Popytaliśmy tu i tam, śledziliśmy go i już wszystko wiemy. Ale od początku… Dostaliśmy cynk z MOKu – to taka instytucja od zadań specjalnych – Mega Ogarnięta Kultura. Powiedzieli, że zjawi się w niejakich Wojkowicach. Podali termin i godzinę. Nie kłamali! Przyjechał z towarzystwie elfów, kierowcy i operatora, który nagrywał jego każdy krok. Mówił, że ma jeden cel: sprawić radość najmłodszym i ich rodzinom. Przyjechał furą jak z filmu “Głupi i głupszy”. W sumie załoga też mało odbiegała od tych aktorów z filmu. Non stop uśmiechy, śmieszki, heheszki, tańce, hulańce, swawole. Co jeden to lepszy. I jedzenie! Non stop jedli – szczególnie czarna elfica, więc była w siódmym niebie jak dzieciaki dawały im smakołyki. Musiała non stop tańczyć, żeby to spalić chyba, bo kto to widział tyle jeść. Elfa blondi też dziwna. Na bank nigdy nie widziała psów bo przy każdym leżała i całowała, jednemu wpakowała się nawet do budy. Na szczęście nie jadła im z misek. A ten kierowca – znał każdy zakamarek. Miał obcykaną całą mapę. Normalnie atlas w głowie. Sprawdziliśmy go. Wywodzi się ponoć z jakiś Wielkich Wód. I on – bohater tego zamieszania – Mikołaj! Przydałby się barber, bo broda do pasa, brzuszek coraz większy a cały rok się chwalił, że na siłkę chodzi. I te złote okulary których nie rozkminiliśmy do dzisiaj. Mówił, że jak je pociera to wszystko widzi. Mamy zatem plan na przyszły rok… No i sie zaczęło – góra, dół, czwarte piętro, trzecie piętro, do auta, z auta, prezenty na plecy i jazda. O właśnie! Jeszcze prezenty. Była ich cała masa. Aż się fura uginała. A te dzieciaki to był dopiero hit! Jeden w szoku, drugi w amoku, trzeci uśmiechnięty a czwarty padnięty, ale każdy czekał z laurką, pierniczkami, smakołykami i uśmiechami! Po dwóch dniach jazdy, po 25 tysiącach kroków, po 70 piętrach musiało się to zdarzyć… w końcu padli! A wtedy my – tajni agenci – wkroczyliśmy do akcji. Naszym celem był ten ziomek z kamerą. On był wszędzie i nagrywał wszystko! Otworzyliśmy lodówkę a tam on! Śnieg, mróz, wiatr a on biegał jak poparzony. Nawet włos mu nie drgnął, pewnie pomadę zapodał. Zasnęli wszyscy, zwędziliśmy sprzęt i proszę bardzo. Oto efekty!